poniedziałek, 9 sierpnia 2010

Tęczowy most


Paul C. Dahm
Tłumaczenie: Dorota Nowak

"Właśnie ta strona nieba nazywana jest Tęczowym Mostem.

Kiedy umiera zwierzę, które było w szczególny sposób bliskie komuś tu na ziemi, wówczas odchodzi za Tęczowy Most. Są tam łaki i wzgórza dla wszystkich naszych Wyjątkowych Przyjacół, więc mogą biegać i bawić sie razem. Jest tam mnóstwo jedzenia, wody i słońca - nasi Przyjaciele żyją tam w dostatku.

Wszystkim zwierzętom które były chore i stare zostaje przywrócone zdrowie i młodość. Ranne i okaleczone zostaja uzdrowione i są znowu silne, tak jak wspominamy je w naszych snach z dni, które minęły. Zwierzęta są szczęśliwe i zadowolone, z wyjatkiem jednej małej rzeczy: każde z nich tęskni za kimś wyjątkowym dla nich, kogo musieli pozostawić.

Wszystkie razem biegają i bawią się wspólnie, ale przychodzi taki dzień, kiedy jedno z nich nagle zatrzymuje się i spogląda w dal. Jego lśniące oczy patrzą uważnie a jego ciało zaczyna drżeć. Nagle oddziela sie od innych, zaczyna biec przez zieloną trawę a jego nogi niosą go szybciej i szybciej.

Poznał Cię. I kiedy Ty i Twój Przyjaciel wreszcie się spotkaliście, przytulacie sie do siebie w radości ponownego połączenia - już nigdy nie będziecie rozdzieleni. Deszcz szczęśliwych pocałunków na Twojej twarzy, ręce znowu tulą ukochaną głowę, znów spoglądasz w ufne oczy Twojego Przyjaciela, które odeszły z Twojego życia, ale nigdy nie zniknęły z Twojego serca.

Wtedy przechodzicie przez Tęczowy Most - razem."


niedziela, 8 sierpnia 2010

Tosia


Pojawiła się w moim życiu nagle, w pewien listopadowy wieczór w 2001 roku. Była malutka, czarna, głodna i brudna. Ot, jak to uliczna znajda. I tak oto przekroczyła próg mojego domu. Przyznam się, że przez parę dni szukałem jej innego domu. Nikt się nie zgłosił, jakby na znak że ma zostać właśnie w moim, ze mną. Miała czarne futerko, małą białą plamkę na szyjce i piękne zielone oczy. Nie pamiętam już, jak pojawiło sie Jej imie, Tosia. Tak zostało. Tosia była pięknym i mądrym kotkiem i bardzo delikatnym. Jak chodziła po parapecie pomiędzy kwiatkami, to nawet żadnego nie potrąciła. Siadała często pomiędzy mini i je wąchała. Bardzo lubiła wąchać kwiatuszki. Napawała mnie dumą, bo miała śliczne, lsniące futerko. Miała bardzo myślące oczy, które wszystkim się podobały. Te oczy miały coś w sobie magnetycznego. Śmiem nawet stwierdzić, że była mistykiem. Bo kiedy tak patrzyła na człowieka, nie sposób było się jej oprzeć. Bardzo mnie kochała, tak po kociemu. A ja ją. Kiedy siedziałem przy stole wskakiwała na krzesło, potem na stół i siadała koło mojej głowy. Przykładała wtedy swoją główkę do mojej mrużąc oczy i mrucząc. Był to widomy znak jej oddania. Ale tych znaków było więcej, była ich cała masa. Aż nadszedł pewien lipcowy dzień. Tego upalnego lipca. Tosia stała się smutna, miała ciągle zamyślone oczy, jakby wiedziała, że to już niedługo będziemy cieszyć się sobą. Wychodziła na balkon, siadała i patrzyła w dal. Nie pomogły kroplówki, lekarstwa. Nic nie pomogło. Tosia była delikatnej budowy ciała, ale miała wielkie serce. Pamiętam, że jak w zeszłym tygodniu było z nią bardzo źle, nachyliłem się nad nią a z moich oczu poleciały łzy. Tosia te łzy mi zlizała. Była czułym kocim aniołem. Odeszła dzisiaj, w niedzielę o 7:13, wtulona we mnie i trzymająca się kurczowo łapkami mojej ręki. Jakby nie chciała umierać, jakby nie chciała odchodzić. Chociaż agonia zaczęła się w nocy, to Tosia nie chciała w nocy umierać bo ona bała się ciemności. Kiedy jej małym cialkiem zaczęły wstrząsać agonalne drgawki, chciałem zadzwonić po weterynarza aby skrócił jej męki. I stała saię rzecz dziwna i zaskakująca. Kiedy wziąłem telefon do ręki, zaczęła tak przeraźliwie miauczeć, że zrezygnowałem. I stała się kolejna dziwna rzecz. Kiedy odłożyłem telefon, uspokoiła się i wtuliwszy się jeszcze bardziej w moją pierś, ostatkiem sił odwróciła swoją głowę i spojrzała mi głęboko w oczy, tak jakby chciała mnie zapamiętać na zawsze, odeszła. Nie chciała umierać od zastrzyku, chciała umierać tak, jakby była człowiekiem. Długo jeszcze trzymałem ją na piersi. Te 9 lat to były cudowne chwile, darowane mi przez przez Boga i moją Tosię. Wisława Szymborska napisała kiedyś wiersz "Kot w pustym domu", gdzie opisała rozterki i smutek kota po odejściu opiekuna. Pani poetko, a co ja mam zrobić? Ja, człowiek. Przeszukać szafę, zajrzeć do wszystkich półek, za zasłony? Co mam zrobić? Jak mam odnaleść tą utraconą miłość i przyjaźń?

piątek, 6 sierpnia 2010

Krzyż


Drewniany, metalowy, kamienny, odlany z brązu, szklany, zrobiony z patyków, drutu a w końcu ze srebra lub złota. Materiałem może być wszystko. Wieźniowie w Auschwitz lub w sowieckich łagrach robili go z chleba lub z kawałka skóry z zelówki buta. Wiedzieli, że jak znajdą go oprawcy, zginą. Ale jednak tak czynili. I ponosili śmierć. Torturowani na Pawiaku i UB-ckich celach, łyżką wydrapywali go w cegle. Stawiano go na grobach zwykłych ludzi, królów i bohaterów narodowych. Postawią go też na naszych. Stoi na grobach żołnierzy tych z wszystkich powstań, obrońców Lwowa, żołnierzy spod Monte Cassino i tych, których my imienia nie znamy, ale zna je tylko Bóg. Ich groby zdobi prosty, brzozowy. Stoi na mogiłach Anglików, Amerykanów, Niemców, Rosjan i wielu, wielu innych. Stał również w tych strasznych dniach nad tumnami Prezydenta i jego Żony. Byłem świadkiem przez ponad godzinę, jak w Sali Kolumnowej w Pałacu Prezydenckim, przeszło mnóstwo ludzi pochylając się przed nim. I w górach stoi. Widziałem go nad brzegiem Bałtyku i pięknych malowniczych Bawarskich miasteczkach oraz w tych Polskich, wpisanych w piękne Karkonosze. Stoi również na polach, w starych, czasami zapomnianych kapliczkch. Przechodzimy nieraz koło nich. Może nawet fotografujemy. Zdobią te kapliczki niejeden album fotograficzny znanych mistrzów. Bo gdzie w Europie jak nie w Polsce, można je znaleść? Nigdzie indziej. Są jakby cześcią naszego romantycznego krajobrazu. Są one niemymi świadkami naszych dziejów i historii. Adam Mickiewicz pisał: "Tylko pod tym krzyżem, tylko pod tym znakiem - Polska jest Polską, a Polak Polakiem". Pisał również: "Krzyż wbity na Golgocie tego nie wybawi, kto sam na sercu swoim krzyża nie wystawi". Dzisiaj jest dla jednych odrazą, dwoma kawałkami desek, głupotą, urągowiskiem, drwiną a dla drugich pamięcią, otuchą, świadectwem o miłości, nadzieją. Zacytuję raz jeszcze Adama Mickiewicza: "Krzyż ma długie, na całą Europę ramiona".